niedziela, 6 stycznia 2013

.

Ze smutkiem chciałabym poinformować wszystkich czytelników, że już więcej żaden rozdział się nie pojawi. Wiążę z tym poważniejsze plany. Ale bez obaw, nie rzucam pisania opowiadań, bo niebawem biorę się za ff z ROTG :D

środa, 26 grudnia 2012

II. Coś mojego



Pragnienie. Nic więcej.
Tylko pragnienie. Tak piekące w gardło, jakbym połykała suche ciernie. Czułam palenie od środka. Jakby mnie rozsadzało.
Byłam niczym. Nie do końca martwa, nie do końca żywa. Życie wokół to już nie było moje życie. To wszystko nie było dla mnie. To było dla ludzi, nie potworów. Moja rodzina, dom. Mimo, że kilka dni wcześniej cały świat stał dla mnie otworem. Czułam się wyobcowana. Moim jedynym sprzymierzeńcem była noc. Choć nie. Bo wtedy wszyscy spali, byłam sama. W dzień tkwiłam w swojej samotni, która również już nie była taka moja jak wcześniej. Nic nie jadłam. Nie zaspokajało to mego głodu. Raz spróbowałam. Utrzymałam makaron w żołądku niecałe pół godziny. Doskonale wiedziałam co było mi potrzebne, ale nie potrafiłam... zapolować. Mimo, że z każdym dniem ogień wewnątrz mnie narastał.
W dodatku ciągle w mojej głowie było wspomnienie tego jak on... mnie dotykał. Nic już nie było już moje, nawet własne ciało. Momentami miałam ochotę odsunąć roletę i spłonąć, jednak nie umiałam zrobić tego pierwszego kroku. Na szczęście nie musiałam chodzić do szkoły. Mama nie kazała, jednak byłam pewna, że niebawem będzie chciała bym wyszła z domu. Nie rozmawiałam z nią od dnia, w którym popsułam kran. Niemal ciągle leżałam w łóżku, nie panując nad swoim wyciekiem łez. Tak, rozpaczałam, bo nic na tym świecie już nie było dla mnie. Tylko nocą, siadałam na parapet i oglądałam to co dzieje się na zewnątrz, co już nie dotyczyło mnie. Byłam tak żałosna.
Nie miałam planu na dalszą przyszłość. W końcu nie mogłam tkwić w pokoju wiecznie. To było dopiero pięć dni. Jednak miałam tą świadomość, że dla świętego spokoju mojej rodziny musiałam zniknąć. Mimo, iż miało być tak samo bolesne dla obu stron. Nagle moje oczy dostrzegły jak robi się jasno. Odrobinę zmrużyłam powieki chcąc przystosować się do światła. Podniosłam się z łóżka i wiedząc, że domownicy nadal śpią, swoją wampirzą szybkością dotarłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, spoglądając tępo w swoje odbicie i chwyciłam w smukłe dłonie szczotkę. Po chwili poczęłam rozczesywać swoje ciemne włosy. Nawet jeśli nie spałam, to z rana wyglądałam równie strasznie co za moich czasów człowieczych. Pewnie to z przemęczenia, w końcu się nie żywiłam. Nie wiem jak długo, ale pewien czas, kilka minut, może godzin, czesałam włosy w tylko jednym miejscu, będąc myślami kompletnie gdzie indziej. Wybudziłam się, gdy tylko usłyszałam szmer dobiegający z pokoju mojego młodszego brata. Energicznie zasunęłam zamek w drzwiach, gdy do moich ostatnio czułych uszu doszły ciche kroki dziecka, zmierzającego do toalety. Mój wzrok automatycznie padł na klamkę, która jak się spodziewałam zaczęła się poruszać. Zamarłam, czując jego słodką woń. Moje kły się wydłużyły, a w oczach zaczęły gromadzić się słone łzy. Zasłoniłam dłonią usta i oparłam się o ścianę, a następnie zjechałam w dół i podciągnęłam kolana pod brodę. Zaczęłam cicho łkać.
- Kto tam jest? – usłyszałam zaspany głos Nathaniela, a kolejna fala gorąca, związana z ciepłem ciała chłopca, oblała moje ciało, powodując dziwnie przyjemny dreszcz.
- To... to ja – wydukałam. Z jego gardła wydobył się cichy jęk, po czym pobiegł do swojego pokoju w obawie o swoje życie.
Bał się mnie.
Mój mały brat.
Byłam potworem.
Ten dom to nie moje miejsce. Nie, jeśli ktoś bliski miał się mnie bać. Musiałam zniknąć. Być tylko złym wspomnieniem w ich życiu. Podciągnęłam się do góry i obmyłam zapłakaną twarz. Otworzyłam drzwi i szybko udałam się do siebie. W nocy musiałam odejść. Usiadłam na łóżku, przygryzając wargę i spoglądając na zegarek. Było po szóstej. Ze zrezygnowaniem rzuciłam się na łóżko, zasuwając powieki. Tak bardzo byłam zmęczona, lecz nie mogłam zasnąć. A tak mocno pragnęłam, choć na chwilę nic nie czuć. Czas wydłużał się strasznie, a ja nie miałam co robić ze samą sobą. Ten koszmar powtarzał się od kilku dni. Ta paraliżująca samotność. Los sobie ze mnie zakpił, dając życie i karząc istnieć w takim bagnie. Ale komu ja byłam potrzebna do szczęścia? Po co musiałam się urodzić? By dawać cierpienie? Boże, tyle pytań kłębiło się w mojej głowie, na które nijak nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Tak bardzo słaba. Nie miałam co ze sobą zrobić. Może myślę jak każda niemal nastolatka, mając gówno nie życie, że nie ma ono żadnego sensu, ale w tym wypadku tak jest naprawdę.
To uczucie, jakby cię rozsadzało od środka. Twoja psychika siada, nie masz nikogo aby móc chociaż się wygadać, sama sobie pozostawiona. Te problemy przytłaczają, a psycha siada automatycznie i myślisz tylko o zakończeniu tego cholernego snu, który zwany jest konsystencją. Tułaczka po świecie, w którym nie ma już dla ciebie miejsca. Osoby jeszcze niedawno tak bliskie, teraz są obce. To... wykańcza. Myślisz sobie: Jestem zmęczona. I błagasz Boga aby w końcu ukoił jakoś twoje cierpienia, ale jest jeszcze gorzej. I wtedy dociera do ciebie, że już nikt ci nie pomoże, musisz liczyć na siebie.
Może i nie tylko ja miałam takie problemy, ale w takim momencie byłam egoistką. Bo w myślach nazywałam się najbardziej nieszczęśliwą osobą tego roku.
Moja powieka powędrowała do góry, gdy tylko dobiegło mnie ciche pukanie do moich drzwi i ten słodki zapach. Podniosłam się gwałtownie, podciągając swój koc pod samą szyję.
- Kochanie, mogę wejść? – usłyszałam przygnębiony i zmęczony  głos mamy. Najwyraźniej na tym świecie nie tylko ja cierpię.
- Tak – ledwo wydukałam, wciągając powietrze do płuc i wstrzymując oddech chwilę potem. Rodzicielka otworzyła powoli drzwi i usiadła na skrawku mojego łóżka, rozglądając się wpierw po ciemnym pokoju, usilnie unikając mojego ciężkiego wzroku. Z nerwów zaczęła ściskać sobie dłonie, tak że kostki aż zbielały. Mimo, że ona nie chciała na mnie spojrzeć, ja to robiłam aż nachalnie. Jej oczy, zwykle uśmiechnięte, teraz pogrążone w bólu. Cera, niegdyś różowa, teraz pobladła, a mięśnie pod nią spięte niemożliwie. Chciałam cokolwiek powiedzieć, ale miałam wrażenie, jakby wszystkie zdania wyparowały z mojej głowie automatycznie. Po pewnym czasie tej męczącej ciszy, mama uśmiechnęła się smutno i spojrzała w stronę promyków słońca, zgrabnie przedostających się, w niektórych miejscach żaluzji.
- Kiedyś, gdy miałaś pięć lat złamałaś sobie nogę, bawiąc się z kuzynami w berka, pamiętasz jak spadłaś z tego murka? Bo chciałaś pokazać jak bardzo jesteś odważna – kiwnęłam głową, przypominając sobie tamtą chwilę – Przyrzekłam ci wtedy, że nigdy nie pozwolę by stała ci się ponowna krzywda, bo tak strasznie wtedy płakałaś, a mi serce się krajało, widząc ten ból wykrzywiający twoją pyzatą twarzyczkę. Zawiodłam. Pozwoliłam by ktoś cię zniszczył. Jestem straszną matką. Przeze mnie jakiś... potwór zabrał ci całą siebie. – W tym momencie zaniosła się płaczem, nie mogąc już powstrzymać łez. Zrobiło mi się jej ogromnie szkoda. Jednak to nie była jej wina. Mama naciskała, bym zaczekała aż wróci z pracy. Przyjechałaby po mnie. W końcu godzina nie mogła mnie zbawić. Ale ja się uparłam i to była moja wina.
Chciałam to jej powiedzieć, choć w pewnym stopniu pozbyć się tego ciężaru. Jednak mimo kilkukrotnego otwarcia ust, nie potrafiłam nic z siebie wydobyć. Mama wstała, wdychając głęboko powietrze i zabrała talerz z wczorajszym obiadem z biurka. Naciskała na klamkę, gdy jeszcze raz na mnie spojrzała.
- Kocham cię i nigdy nie wybaczę sobie tego zdarzenia – wyszeptała i zniknęła.
Mój wzrok spoczął na zegarku, było sporo po dziesiątej, co mnie nieco zdziwiło, no bo serio, ostatnio gubiłam się w czasie, a minuty jeszcze nigdy nie mijały tak szybko, jak w tamtym czasie. Niepewnie podeszłam do biurka, siadając przy nim. Włączyłam swój komputer, od którego jeszcze niedawno byłam uzależniona, a teraz był mi kompletnie obojętny. Chciałam tylko coś sprawdzić. Zasiąść na chwilę. Jak typowy człowiek w moim wieku, chciałam dowiedzieć się przez facebook’a co się dzieje wokół. Znalazłam sobie idealną chwilę. Ale to było moje pożegnanie z człowieczeństwem. Niestety na moje nieszczęście była sobota, wszyscy w domu. Nawet nie byłam pięć minut, a dostałam wiadomość od Josh’a. Chłopak chyba był we mnie zakochany. Ja nie miałam ochoty na amory.

Żyjesz?

Przez chwilę zastanawiałam się co odpisać. Nie mogłam też zignorować tej wiadomości. Chwilę się wahałam.

A co?

Po prostu się martwię. Nie było Cię w szkole. Coś się stało?

Powiedzmy

Można dokładniej?

Zastanowiłam się chwilę. Co miałam mu odpisać? Sorry, nie wrócę już do szkoły.  Jestem wampirem, odchodzę. Miałby mnie za wariatkę.

Mam pewne problemy. Nie wrócę już do szkoły.

Przepisujesz się?!

Nie. Nie wiem jak dokładniej to nazwać. Odchodzę?

Gdzie?

Zadajesz dużo pytań Josh.

Martwię się.

Wiem i żałuję, że Cię rozczaruję brakiem odpowiedzi, na niektóre.

Proszę...


Ugh, miałam mu powiedzieć, że rzucę szkołę? Albo się zabiję? Postanowiłam napisać mu swego rodzaju prawdę.

Zostałam skrzywdzona. Nie jestem w stanie wrócić do szkoły. Wyjeżdżam daleko, tam gdzie nie ma komórek, internetu. Nie ma nic złego. Chcę się z Tobą pożegnać.

Lisa, błagam, zostań.

Nie mogę. To nie mój wybór.

Jesteś straszną egoistką.

Twoje słowa ranią. Jakiś człowiek mnie zniszczył. Ktoś kogo nie znam, przywłaszczył sobie całą mnie. Potrzebuję odpoczynku, okej?

Ale mi zależy na Tobie. Bardziej niż przyjaciółce.

Wiem, dlatego obiecaj mi coś.

Tak?

Zapomnij o mnie.

Ze łzami w oczach wyłączyłam stronę, a następnie komputer.
Jak mógł mi zarzucić egoizm w takiej sytuacji? To on był samolubny. Bo chciał bym cierpiała, byleby tylko spędzać ze mną czas. Znowu kogoś zraniłam. To chyba było od niedawna moim głównym celem.
Skoro miałam odejść, to musiałam chyba się spakować.  I w tamtej właśnie chwili uświadomiłam sobie, że będę się tułała nie wiadomo gdzie. Bez mieszkania. Kompletnie samotna. Czy w ogóle był sens cokolwiek zabierać ze sobą? Zrezygnowałam z pakowania. W końcu byłam wampirem, mogłam ukraść albo coś takiego. Nieważne. Postanowiłam jednak się pożegnać. Wzięłam w dłonie długopis i kartkę, na wpół usiadłam przy łóżku i zaczęłam pisać.

Droga rodzino,
Nie umiem poradzić sobie z tą żałosną sytuacją w jakiej się znalazłam. Nienawidzę swojego ciała, całej siebie. Cierpię katusze, tkwiąc w tych czterech ścianach. Czuję się jak w klatce. Z każdym dnie coraz bardziej ściśnięta. Mam dość tego. Nie chcę zatruwać Wam życia. Jestem niepotrzebna w tym domu. Kolejny kłopot na głowie. Gdybym się nie urodziła, byłoby zdecydowanie lepiej. Te wszystkie przykrości jakie kiedykolwiek Wam zgotowałam... proszę wybaczcie mi je. Są one niczym w porównaniu z tym, że odchodzę. Ale bez obaw, moją karą będzie ból. I tęsknota za domem rodzinnym. Jednak nie potrafię też tu zostać. To już nie jest moje miejsce. Nie czuję się w tym domu dobrze. Oczywiście, lepiej by było się zabić, ale nigdy nie byłam tchórzem, mamo.
Macie wspaniałego syna. On raczej Wam takich trosk nie przyniesie. Zajmijcie się nim i nie rozpaczajcie po mnie, ani nie szukajcie. Nie chcę wracać, pomimo że kocham Was najbardziej na świecie. Po prostu... duszę się.
Mamo to nie Twoja wina. Tylko i wyłącznie ja jestem za to odpowiedzialna. To mój błąd, którego będę żałować do końca życia. A będzie ono długie. Wiedz, że nigdy nie zapomnę Twej miłości.
Tatusiu, od zawsze byłam Twoją najukochańszą córką. Nawet jeśli ostatnio nie miałeś dla mnie czasu. Byłeś pochłonięty, to jednak wiem, że skoczyłbyś za mną w ogień, choć nie powinieneś. Twój zwycięski plemnik okazał się niebywale felerny, nie uważasz? Mogłeś spłodzić kolejnego Picassa, Kurta Cobaina, Madonnę, lub kogoś jeszcze lepszego, a wyszło co wyszło. Nie powinieneś być w żadnym stopniu ze mnie dumny.
Nathaniel, przepraszam (wie za co).
Ach i jeszcze jedno, do Josh’a. Moi rodzice Cię nigdy nie lubili, ale wiedz, że w ostatnich miesiącach byłeś dla mnie największym wsparciem i nie zamieniłabym Cię na nikogo innego.
Lisa.
PS. Pomyślcie, że umarłam, bo psychicznie już naprawdę nie żyję.

Położyłam kartkę na biurko, czując jak po policzkach spływają ciężkie i słone łzy. Zaciągnęłam nosem i wytarłam twarz wierzchem dłoni. To było dla mnie tak bardzo trudne. Nie potrafiłam tego opisać. Życie ssie. Ale musiałam być choć trochę silna. Dla nich wszystkich. Kto wie, może kiedyś jak się pozbieram, wrócę i będę ich obserwować. To jak poradzili sobie z moim odejściem. Oby sobie poradzili. Resztę dnia spędziłam, tępo wpatrując się w sufit. Gdy tylko na dworze się ściemniło, a w domu gwar ucichł, wstrzymałam powietrze. Mimo że chciałam odejść, wewnętrzna siła nie pozwalała mi na to. Tony wspomnień, radosnych i tych smutnych. Ale przede wszystkim moja rodzina. Osoby, za które dałabym się pokroić. Miałam ich zostawić? Na zawsze? A jednak, musiałam. Niestety, ale taka była moja powinność. Nie mogłam zostać. To było zbyt niebezpieczne. Ubrałam się w białą bokserkę, czarne, obcisłe spodnie, bo lepszych nie miałam. Zawsze nosiłam obcisłe. Ale teraz nie czułam swobody. Narzuciłam na siebie moją ulubioną, szeroką bluzę z kapturem, a włosy związałam w kucyk. Na nogi nałożyłam tenisówki, w których było mi najlepiej. Stanęłam przed oknem i głęboko westchnęłam, a następnie otworzyłam je. W moją twarz uderzył lekki podmuch wiatru, który odrobinę wysuszył łzy na moich policzkach. Weszłam na parapet i zdając się na moją wampirzą zwinność, skoczyłam. Wylądowałam twardo, a ziarenka piasku zadrżały po moim upadku. Spadłam na kolana. Poczułam lekki i tępy ból w kończynach, który szybko minął. Wyprostowałam się, nieco chwiejąc i ostatni spojrzałam w stronę mojego ciepłego domu. Nie mogłam tam wrócić. Zaczęłam iść ze zdecydowaniem do przodu. Błądziłam po mieście dużą część nocy. Dotarłam na ulicę, która była niebezpieczna, a jako człowiek nigdy, nawet w dzień bym się tam nie zaplątała. Nagle poczułam czyjąś spoconą dłoń na swojej, a po chwili byłam przyciskana do wilgotnej ściany. Do moich nozdrzy doszedł ciepły ale i nieprzyjemny zapach alkoholu. Sparaliżowało mnie, gdy moje oczy spotkały się ze spojrzeniem napastnika. Wszystkie wspomnienia wróciły. Oddychałam ciężko, gdy ten włożył rękę pod moją bluzę i zmierzał nią w stronę moich piersi. Nagle coś we mnie wstąpiło. Kopnęłam go tak silnie, że wylądował na ścianę na przeciw. Zmarszczyłam nos, gdy poczułam metaliczny zapach krwi. Ten który dla człowieka był niemożliwy do wyczucia. Z wampirzą prędkością podbiegłam do mężczyzny i nachyliłam się nad nim, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Złapałam go za szyję i wgryzłam się w jego spoconą skórę, jednak to nie miało znaczenia. A gdy upływało z niego życia, uświadomiłam sobie, że to właśnie jest czymś moim.

wtorek, 27 listopada 2012

I. Potwór

 Do tej pory byłam zwykłą szesnastoletnią dziewczyną. „Zwykłą”, bo większość osób w moim wieku ma manię na punkcie wampirów. Ja nigdy w nie, nie wierzyłam, za to moja przyjaciółka, miała obsesję na ich punkcie. Nawet jeśli nienawidziłam filmów o tej tematyce, oglądałam je wraz z nią. Alice, jak teraz na to patrzę, chyba miała jakieś zaburzenia psychiczne. Zrobiła sobie zabieg wyostrzania kłów. Nie pochwalałam tego. Nie wiem skąd, ale miała strzykawkę w domu. Z czasem jej jedynym „pożywieniem” była krew kota. Zbzikowała. Psycholog, psychiatra. Nic nie dawało skutku. Bałam się o nią. Przeczytałam gdzieś, że teraz podczas mody na wampiry, wielu młodych ludzi się do nich upodabnia. Sęk w tym, że ludzka wątroba nie trawi krwi. A ilości, które ona sączyła w ciągu dnia były ogromne. Jej kot dostał zakażenia od brudnej igły, jednocześnie i krew zwierzęcia uległa „popsuciu”. Alice zachorowała, jednak ani na chwilę nie przestawała wierzyć w te żałosne stworzenia. Umarła z wycieńczenia organizmu. Ale to chyba dość normalne skoro NIC nie jadła, prawda? Tylko piła skażoną krew kota. A ja nie zdawałam sobie sprawy z zagrożenia. Ale było za późno. Straciłam ją. Kilka dni po jej pogrzebie, byłam u kuzynki. Wracałam nocą. Wtedy natknęłam się na niego. Próbowałam się bronić, ale popchnął mnie w krzaki. Rozerwał rajstopy, ściągnął majtki. Chwilę potem napierał na mnie, był zbyt silny, albo to ja byłam za bardzo słaba. W dodatku strach mnie sparaliżował. Pragnęłam śmierci. Słyszałam jak sapał, czułam jak dochodził wewnątrz mnie. To było więcej niż obrzydliwe. Nie miałam siły płakać. Patrzałam tylko w ciemne niebo, błagając aby to się skończyło. Twarz oprawcy wydawała się zamazana... albo to ja nie chciałam go pamiętać. To nie było upokarzające, to było tragiczne. Nigdy nie miałam chłopaka, chciałam z kimś wyjątkowym przeżyć ten pierwszy raz, a zrobił to jakiś zwyrodnialec. Trzęsło mną, ale w pewnym momencie miałam wrażenie jakbym wszystko obserwowała z boku. Czułam się jak podmuch wiatru podczas pożaru. On był tym pożarem. On sprawił, że byłam jak wielkie „nic” tamtej nocy. Jakby mnie tam w ogóle nie było. Gdy wyszedł ze mnie, dopiero doszedł do mnie ten ogromny ból w środku. Czułam jak krwawię. Ale się nie ruszyłam. Potwór pochylił się nade mną. Ujrzałam twarz demona. Rozszarpał sobie skórę na nadgarstku i przyłożył do moich lekko rozchylonych i suchych warg. Chciałam je zacisnąć, ale nie mogłam. Chwilę potem na moim języku spoczął ten ohydny płyn. Nagle odsunął rękę i w dłonie chwycił moją szyję, następnie skręcił mi kark.
Gwałtownie otworzyłam oczy i nabrałam powietrza do płuc, sekundę później wypuściłam je. Uniosłam się do pozycji siedzącej. Miejsce między udami nadal bolało, przypominając o tym obrzydliwym wydarzeniu sprzed nocy. Szyja jak i cała reszta ciała była ogarnięta chłodem i dziwnym bólem, dotąd mi niespotykanym. Chłodny wiatr raz po raz pocierał się o moją skórę. Nie miałam na sobie nic prócz poszarpanej tuniki i stanika. Czułam się brudna wewnętrznie, jak i z wierzchu. Pragnęłam jak najszybciej to z siebie zmyć. Wstałam, cicho jęknąwszy z bólu. Włosy miałam posklejane od potu i ziemi. Chwyciłam w nadal trzęsące się dłonie, torebkę i na boso udałam się w stronę mojego domu. Na szczęście, ludzie o tej porze jeszcze spali. Na dworze było pochmurno, a zewsząd panowała wilgoć i mgła. Szłam powoli. Momentami czułam jak coś wbija mi się w stopy, jednak zignorowałam to. Byłam niczym duch. Bez życia. Pomimo że wieczorem nie potrafiłam zapłakać, to teraz słony potok łez płynął bez mojej jakiejkolwiek świadomości. Myślałam tylko o tym, aby jak najprędzej zmyć to z siebie. Było mi bardzo słabo. Gdy po dość długiej i nużącej wędrówce doszłam do domu. Trzęsącą i brudną szczupłą dłonią nacisnęłam na klamkę, jednak drzwi jak się spodziewałam o tej porze były zamknięte. Westchnęłam głośno w końcu świadomie zanosząc się płaczem. Zapukałam w twarde drewno obolałymi palcami. Odczekałam chwilę, aż usłyszałam hałas przy zamku. Dostrzegłam otwierające się drzwi i mamę, nieco zaspaną. Jednak widać było, że ta noc była również tragiczna dla niej, w oczekiwaniu na swoją córkę. Spod powiek rodzicielki wypłynęła rzeka lśniących łez bólu. Ona już wiedziała. Jednak byłam pewna, że w duchu cieszyła się z mojego powrotu. Bez słów objęła moje zbolałe ciało, na co z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Byłam bezpieczna w jej ramionach. Chwilę później siedziałam w kuchni i znerwicowana popijałam herbatę, która wydawała się nad wyraz obrzydliwa i bez smaku. Było już sporo po piątej rano. Mama usiadła na przeciwko mnie, obejmując jedną z moich brudnych dłoni i spoglądając ku mnie z troską.
- Liso, dziecko powiedz mi co się stało – wyszeptała błagalnym tonem. Przełknęłam głośno ślinę i otworzyłam moje cienkie wargi.
- Wracałam od Amandy i... i on mnie napadł... on...on... mnie... – wcześniej nie sądziłam, że tak trudno będzie mi wymówić to jedno, jedyne słowo. Nie potrafiłam dokończyć. Byłam słaba.
- Dobrze nie mów nic więcej kochanie... – Mama była taka nieporadna, nie miała pojęcia co w takiej sytuacji powinna zrobić.
- Idę wziąć prysznic – powiedziałam cichym, beznamiętnym głosem i udałam się w stronę łazienki, po drodze nadal łkając. Gdy doszłam na miejsce, ściągnęłam mimo sprzeciwu moich bolących kończyn resztki garderoby i nim jeszcze weszłam pod prysznic, stanęłam przed lustrem. Swoimi wielkimi, brązowymi oczami przeczesałam całą swoją twarz. Była zmęczona i blada. Cienkie, malinowe wargi nadal trzęsły się z nadmiaru emocji.
Od oczu po samą szyję ciągnęły się wydrążone, ciemne od tuszu, ślady po łzach. Brązowe, zwykle falowane włosy tkwiły w nieładzie, posklejane od jakichś świństw. Westchnęłam głośno i niepewnie weszłam pod prysznic. Z początku niepewnie, odczuwając ból od dotykających mojej skóry gorących strumieni wody, jednak po chwili było to już przyjemne. Z każdą chwilą oddawałam się rozkoszy. Miałam ochotę w ogóle nie wychodzić z łazienki, zostać. Zostać i nie wracać do codzienności. Do wydarzeń minionej nocy. Nie wiem ile stałam bez jakiegokolwiek ruchu, tępo wpatrując się w ścianę, może kilka minut, może kilkadziesiąt. Złapałam laga życiowego, który wydawał się nie mijać. Który miał nękać mnie bez przerwy. Gdy „obudziłam” się ze swojego chwilowego snu na jawie, zaczęłam obmywać moje ciało. Kiedy spuściłam wzrok, dostrzegłam gdzieniegdzie ślady mojej krwi, której strużki powoli i już niemal niewidocznie spływały z miejsca pomiędzy moimi udami. To było takie bolesne, ta cała sytuacja. Chciałam zasnąć... i już nigdy się nie obudzić. Nigdy nie spodziewałam się, że stracę cnotę w tak brutalny sposób. Do tej pory nawet nie miałam chłopaka, więc o tym nie myślałam. A teraz, kto chciałby jakiejś żałosnej, zgwałconej szesnastolatki. Boże, byłam taka młoda, nawet nie zaczęłam wkraczać w dorosłość, a cały świat stracił dla mnie jakikolwiek sens. Nie chciałam żyć. Brzydziłam się swojego ciała. Ciała, które już nie należało do mnie. Posiadł je jakiś mężczyzna, w żaden sposób dobrowolnie. W końcu nie prowokowałam. W duchu pytałam się, tak typowo, dlaczego ja? Ale chyba nie było możliwym by uzyskać na to jakąś sensowną odpowiedź. Wyszłam spod prysznica. Woda skapywała ze mnie na podłogę. Ściągnęłam z haczyka bladoróżowy ręcznik i owinęłam się nim wokoło. Wyszłam z toalety i od razu udałam się do swojego ciemnego pokoju. Nałożyłam na siebie jasną koszulę nocną i skuliłam się na łóżku. Ale nie mogłam zasnąć, chciałam, ale po prostu nie mogłam. To było naprawdę dziwne. Tym samym, aby na chwilę się wyłączyć, poszłam do kuchni i wzięłam kilka tabletek uspokajających. Nie obchodziła mnie ich liczba. Gdy wróciłam do siebie, przysnęłam na chwilę. Jednak nie spało mi się dobrze, co chwilę się rozbudzałam. Bo śnił mi się on. Gdy już miałam dość tego, wstałam. Przez okno, do pokoju wchodziły intensywne promyki słońca. Słyszałam hałas w kuchni. Udałam się tam. Zeszklonymi i zmęczonymi oczyma obserwowałam jak mama stara się nie myśleć o tym jak ktoś skrzywdził jej córkę, robiąc różne na dany moment niepotrzebne czynności. Po jakimś czasie dostrzegła moją obecność i jednocześnie zastygła w miejscu. Nagle do domu niespodziewanie wbiegł mój siedmioletni brat, Nathaniel. Był zapłakany, a z jego kolana sączyła się krew. Mama nakazała mu usiąść na krześle, sama natomiast poszła po jakieś plastry. Mój wzrok był nieobecny, wlepiony w cieknącą krew. Nie wiedziałam co się ze mną działo, ale to było silniejsze, podeszłam do chłopca i kucnęłam przy zranionej kończynie. Dotknęłam jego krwi i niczym w transie, przyłożyłam palec do ust. Była obrzydliwa, jednak po chwili oblizałam swoje kościste palce. Pyszna, stwierdziłam w środku. Spojrzałam na brata, wpatrywał się we mnie z przerażeniem. Nie wiedziałam czemu, póki nie zobaczyłam swojej twarzy w nieopodal stojącym lustrze. Widziałam demona z kłami i czerwonymi białkami oczu, którym się stałam. Ponownie zaczęłam płakać i energicznie, wbijając się w ścianę, cofnęłam od brata. Od razu zaczęłam wycierać o zewnętrzną stronę dłoni, słodkie osocze, które zostało na moich ustach. Byłam ohydna i skrzywdziłam małe dziecko. W dodatku moja twarz nie chciała wrócić do normalności. Błyskawicznie, dosłownie błyskawicznie znalazłam się w łazience, opierając się o umywalkę. Zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie. Czy... czy ja umarłam tamtej nocy? Dopiero teraz sobie przypomniałam jak tamten potwór... dał mi swojej krwi, a potem skręcił kark. Boże, byłam martwa! Byłam... byłam wampirem. Automatycznie przełknęłam głośno ślinę. W dodatku nie mogłam nad sobą zapanować, nad swoim wyglądem, siłą czy szybkością. Odkręciłam wodę, energicznie wyrywając przy tym kurek od kranu i obmyłam swoją twarz. Jednak pod palcami nadal wyczuwałam chropowate żyłki pod oczami. Dopiero po jakichś pięciu minutach zniknęły. Sprawę pogarszał fakt, że w całym domu nadal unosił się zapach krwi Nathaniela. Mimo, że momentami zastępowały go bardziej, lub mniej przyjemne zapachy. Wszystko było intensywniejsze. Nagle usłyszałam wołanie mamy. 

- Chwila! – warknęłam, próbując zatamować wodę z popsutego kranu. Bez skutku, bo połamałam go jeszcze bardziej. Twarz jak i znaczną część koszuli nocnej miałam mokrą. W tej sytuacji byłam kompletnie nieporadna. – Mamo! – zawołałam. Pewnie myślała, że stało się coś poważniejszego. Choć w sumie popsuty, przepraszam, połamany kran to nie drobnostka. Weszła jak burza, a gdy dotarło do niej co się stało, miała minę godną zapamiętania. Pewnie, gdybym nie była w sytuacji jakiej byłam, to roześmiałabym się na cały dom. Ale to nie było śmieszne, nie w tym momencie.
- Odsuń się – nakazała i coś pogrzebała przy popsutym kranie – Choć na kilka godzin powinno się utrzymać – zapewniła, ocierając czoło i spoglądając na mnie z troską. O dziwo, nawet nie spytała jak to się w ogóle stało.
- Jak Nathaniel? – spytałam.
- Dobrze, trochę wody utlenionej i plaster, a teraz znowu poszedł na dwór – w duchu odetchnęłam z ulgą, że młody się nie wygadał. Mój mózg aktualnie nie funkcjonował dobrze, aby wytłumaczyć, to że wyssałam siedmiolatka. Albo miałam taki zamiar.
Nie chciałam już rozmawiać z mamą, więc bez słowa udałam się do swojego pokoju. Zdjęłam zmoknięty materiał i rzuciłam w kąt, a następnie ubrałam na siebie sweter. Chcąc coś sprawdzić podeszłam do okna i delikatnie włożyłam rękę pod światło wpadające cienkimi strugami przez żaluzje. Odczekałam z dwie sekundy i nagle odskoczyłam, sykając przy tym z bólu. Chwilę potem skóra na mojej dłoni, zagoiła się. Oddychałam głęboko. Z niewyobrażalną prędkością, znalazłam się na łóżku, do tamtego miejsca na szczęście Słońce nie docierało. Ale skoro promyki mogły mnie zabić, to jak mogłam gdziekolwiek wyjść? Szkoła, znajomi.Choć to absurdalne, że w danym momencie w ogóle myślałam o szkole. Ale wychodziło na to, że w ogóle nie mogłam wyjść na zewnątrz w ciągu dnia. Ba, nawet w domu mogłam ulec upieczeniu.  I ponownie tego dnia spytałam się...
- ...dlaczego ja? – z moich ust wydobył się szept, a ja sama schowałam głowę w dłoniach.
___________________________
Mam nadzieję, że się podoba. Kolejny rozdział dodam w następnym tygodniu :> Liczę na szczerą opinię.

Hej!

Witajcie!
Jestem Natalia, mam (o zgrozo!) 13 lat. Moim hobby jest pisanie opowiadań i książki. Blog założyłam z myślą publikacji tu mojego najnowszego opowiadania. Będzie ono o wampirach. Nie żaden ff. Jednak będzie 'inspirowane' Pamiętnikami Wampirów. Ale tylko sama postać, czyli te żyłki, możliwość ochrony przed słońcem za pomocą biżuterii i wgl. Jednak dodam do tego pewne swoje urozmaicenia. Liczę na jakieś tam komentarze może :) Rozdziały będą się pojawiały nieregularne, ale pewnie raz na tyg.
Pozdrawiam! Niedługo pierwsza notka ^^