środa, 26 grudnia 2012

II. Coś mojego



Pragnienie. Nic więcej.
Tylko pragnienie. Tak piekące w gardło, jakbym połykała suche ciernie. Czułam palenie od środka. Jakby mnie rozsadzało.
Byłam niczym. Nie do końca martwa, nie do końca żywa. Życie wokół to już nie było moje życie. To wszystko nie było dla mnie. To było dla ludzi, nie potworów. Moja rodzina, dom. Mimo, że kilka dni wcześniej cały świat stał dla mnie otworem. Czułam się wyobcowana. Moim jedynym sprzymierzeńcem była noc. Choć nie. Bo wtedy wszyscy spali, byłam sama. W dzień tkwiłam w swojej samotni, która również już nie była taka moja jak wcześniej. Nic nie jadłam. Nie zaspokajało to mego głodu. Raz spróbowałam. Utrzymałam makaron w żołądku niecałe pół godziny. Doskonale wiedziałam co było mi potrzebne, ale nie potrafiłam... zapolować. Mimo, że z każdym dniem ogień wewnątrz mnie narastał.
W dodatku ciągle w mojej głowie było wspomnienie tego jak on... mnie dotykał. Nic już nie było już moje, nawet własne ciało. Momentami miałam ochotę odsunąć roletę i spłonąć, jednak nie umiałam zrobić tego pierwszego kroku. Na szczęście nie musiałam chodzić do szkoły. Mama nie kazała, jednak byłam pewna, że niebawem będzie chciała bym wyszła z domu. Nie rozmawiałam z nią od dnia, w którym popsułam kran. Niemal ciągle leżałam w łóżku, nie panując nad swoim wyciekiem łez. Tak, rozpaczałam, bo nic na tym świecie już nie było dla mnie. Tylko nocą, siadałam na parapet i oglądałam to co dzieje się na zewnątrz, co już nie dotyczyło mnie. Byłam tak żałosna.
Nie miałam planu na dalszą przyszłość. W końcu nie mogłam tkwić w pokoju wiecznie. To było dopiero pięć dni. Jednak miałam tą świadomość, że dla świętego spokoju mojej rodziny musiałam zniknąć. Mimo, iż miało być tak samo bolesne dla obu stron. Nagle moje oczy dostrzegły jak robi się jasno. Odrobinę zmrużyłam powieki chcąc przystosować się do światła. Podniosłam się z łóżka i wiedząc, że domownicy nadal śpią, swoją wampirzą szybkością dotarłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, spoglądając tępo w swoje odbicie i chwyciłam w smukłe dłonie szczotkę. Po chwili poczęłam rozczesywać swoje ciemne włosy. Nawet jeśli nie spałam, to z rana wyglądałam równie strasznie co za moich czasów człowieczych. Pewnie to z przemęczenia, w końcu się nie żywiłam. Nie wiem jak długo, ale pewien czas, kilka minut, może godzin, czesałam włosy w tylko jednym miejscu, będąc myślami kompletnie gdzie indziej. Wybudziłam się, gdy tylko usłyszałam szmer dobiegający z pokoju mojego młodszego brata. Energicznie zasunęłam zamek w drzwiach, gdy do moich ostatnio czułych uszu doszły ciche kroki dziecka, zmierzającego do toalety. Mój wzrok automatycznie padł na klamkę, która jak się spodziewałam zaczęła się poruszać. Zamarłam, czując jego słodką woń. Moje kły się wydłużyły, a w oczach zaczęły gromadzić się słone łzy. Zasłoniłam dłonią usta i oparłam się o ścianę, a następnie zjechałam w dół i podciągnęłam kolana pod brodę. Zaczęłam cicho łkać.
- Kto tam jest? – usłyszałam zaspany głos Nathaniela, a kolejna fala gorąca, związana z ciepłem ciała chłopca, oblała moje ciało, powodując dziwnie przyjemny dreszcz.
- To... to ja – wydukałam. Z jego gardła wydobył się cichy jęk, po czym pobiegł do swojego pokoju w obawie o swoje życie.
Bał się mnie.
Mój mały brat.
Byłam potworem.
Ten dom to nie moje miejsce. Nie, jeśli ktoś bliski miał się mnie bać. Musiałam zniknąć. Być tylko złym wspomnieniem w ich życiu. Podciągnęłam się do góry i obmyłam zapłakaną twarz. Otworzyłam drzwi i szybko udałam się do siebie. W nocy musiałam odejść. Usiadłam na łóżku, przygryzając wargę i spoglądając na zegarek. Było po szóstej. Ze zrezygnowaniem rzuciłam się na łóżko, zasuwając powieki. Tak bardzo byłam zmęczona, lecz nie mogłam zasnąć. A tak mocno pragnęłam, choć na chwilę nic nie czuć. Czas wydłużał się strasznie, a ja nie miałam co robić ze samą sobą. Ten koszmar powtarzał się od kilku dni. Ta paraliżująca samotność. Los sobie ze mnie zakpił, dając życie i karząc istnieć w takim bagnie. Ale komu ja byłam potrzebna do szczęścia? Po co musiałam się urodzić? By dawać cierpienie? Boże, tyle pytań kłębiło się w mojej głowie, na które nijak nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Tak bardzo słaba. Nie miałam co ze sobą zrobić. Może myślę jak każda niemal nastolatka, mając gówno nie życie, że nie ma ono żadnego sensu, ale w tym wypadku tak jest naprawdę.
To uczucie, jakby cię rozsadzało od środka. Twoja psychika siada, nie masz nikogo aby móc chociaż się wygadać, sama sobie pozostawiona. Te problemy przytłaczają, a psycha siada automatycznie i myślisz tylko o zakończeniu tego cholernego snu, który zwany jest konsystencją. Tułaczka po świecie, w którym nie ma już dla ciebie miejsca. Osoby jeszcze niedawno tak bliskie, teraz są obce. To... wykańcza. Myślisz sobie: Jestem zmęczona. I błagasz Boga aby w końcu ukoił jakoś twoje cierpienia, ale jest jeszcze gorzej. I wtedy dociera do ciebie, że już nikt ci nie pomoże, musisz liczyć na siebie.
Może i nie tylko ja miałam takie problemy, ale w takim momencie byłam egoistką. Bo w myślach nazywałam się najbardziej nieszczęśliwą osobą tego roku.
Moja powieka powędrowała do góry, gdy tylko dobiegło mnie ciche pukanie do moich drzwi i ten słodki zapach. Podniosłam się gwałtownie, podciągając swój koc pod samą szyję.
- Kochanie, mogę wejść? – usłyszałam przygnębiony i zmęczony  głos mamy. Najwyraźniej na tym świecie nie tylko ja cierpię.
- Tak – ledwo wydukałam, wciągając powietrze do płuc i wstrzymując oddech chwilę potem. Rodzicielka otworzyła powoli drzwi i usiadła na skrawku mojego łóżka, rozglądając się wpierw po ciemnym pokoju, usilnie unikając mojego ciężkiego wzroku. Z nerwów zaczęła ściskać sobie dłonie, tak że kostki aż zbielały. Mimo, że ona nie chciała na mnie spojrzeć, ja to robiłam aż nachalnie. Jej oczy, zwykle uśmiechnięte, teraz pogrążone w bólu. Cera, niegdyś różowa, teraz pobladła, a mięśnie pod nią spięte niemożliwie. Chciałam cokolwiek powiedzieć, ale miałam wrażenie, jakby wszystkie zdania wyparowały z mojej głowie automatycznie. Po pewnym czasie tej męczącej ciszy, mama uśmiechnęła się smutno i spojrzała w stronę promyków słońca, zgrabnie przedostających się, w niektórych miejscach żaluzji.
- Kiedyś, gdy miałaś pięć lat złamałaś sobie nogę, bawiąc się z kuzynami w berka, pamiętasz jak spadłaś z tego murka? Bo chciałaś pokazać jak bardzo jesteś odważna – kiwnęłam głową, przypominając sobie tamtą chwilę – Przyrzekłam ci wtedy, że nigdy nie pozwolę by stała ci się ponowna krzywda, bo tak strasznie wtedy płakałaś, a mi serce się krajało, widząc ten ból wykrzywiający twoją pyzatą twarzyczkę. Zawiodłam. Pozwoliłam by ktoś cię zniszczył. Jestem straszną matką. Przeze mnie jakiś... potwór zabrał ci całą siebie. – W tym momencie zaniosła się płaczem, nie mogąc już powstrzymać łez. Zrobiło mi się jej ogromnie szkoda. Jednak to nie była jej wina. Mama naciskała, bym zaczekała aż wróci z pracy. Przyjechałaby po mnie. W końcu godzina nie mogła mnie zbawić. Ale ja się uparłam i to była moja wina.
Chciałam to jej powiedzieć, choć w pewnym stopniu pozbyć się tego ciężaru. Jednak mimo kilkukrotnego otwarcia ust, nie potrafiłam nic z siebie wydobyć. Mama wstała, wdychając głęboko powietrze i zabrała talerz z wczorajszym obiadem z biurka. Naciskała na klamkę, gdy jeszcze raz na mnie spojrzała.
- Kocham cię i nigdy nie wybaczę sobie tego zdarzenia – wyszeptała i zniknęła.
Mój wzrok spoczął na zegarku, było sporo po dziesiątej, co mnie nieco zdziwiło, no bo serio, ostatnio gubiłam się w czasie, a minuty jeszcze nigdy nie mijały tak szybko, jak w tamtym czasie. Niepewnie podeszłam do biurka, siadając przy nim. Włączyłam swój komputer, od którego jeszcze niedawno byłam uzależniona, a teraz był mi kompletnie obojętny. Chciałam tylko coś sprawdzić. Zasiąść na chwilę. Jak typowy człowiek w moim wieku, chciałam dowiedzieć się przez facebook’a co się dzieje wokół. Znalazłam sobie idealną chwilę. Ale to było moje pożegnanie z człowieczeństwem. Niestety na moje nieszczęście była sobota, wszyscy w domu. Nawet nie byłam pięć minut, a dostałam wiadomość od Josh’a. Chłopak chyba był we mnie zakochany. Ja nie miałam ochoty na amory.

Żyjesz?

Przez chwilę zastanawiałam się co odpisać. Nie mogłam też zignorować tej wiadomości. Chwilę się wahałam.

A co?

Po prostu się martwię. Nie było Cię w szkole. Coś się stało?

Powiedzmy

Można dokładniej?

Zastanowiłam się chwilę. Co miałam mu odpisać? Sorry, nie wrócę już do szkoły.  Jestem wampirem, odchodzę. Miałby mnie za wariatkę.

Mam pewne problemy. Nie wrócę już do szkoły.

Przepisujesz się?!

Nie. Nie wiem jak dokładniej to nazwać. Odchodzę?

Gdzie?

Zadajesz dużo pytań Josh.

Martwię się.

Wiem i żałuję, że Cię rozczaruję brakiem odpowiedzi, na niektóre.

Proszę...


Ugh, miałam mu powiedzieć, że rzucę szkołę? Albo się zabiję? Postanowiłam napisać mu swego rodzaju prawdę.

Zostałam skrzywdzona. Nie jestem w stanie wrócić do szkoły. Wyjeżdżam daleko, tam gdzie nie ma komórek, internetu. Nie ma nic złego. Chcę się z Tobą pożegnać.

Lisa, błagam, zostań.

Nie mogę. To nie mój wybór.

Jesteś straszną egoistką.

Twoje słowa ranią. Jakiś człowiek mnie zniszczył. Ktoś kogo nie znam, przywłaszczył sobie całą mnie. Potrzebuję odpoczynku, okej?

Ale mi zależy na Tobie. Bardziej niż przyjaciółce.

Wiem, dlatego obiecaj mi coś.

Tak?

Zapomnij o mnie.

Ze łzami w oczach wyłączyłam stronę, a następnie komputer.
Jak mógł mi zarzucić egoizm w takiej sytuacji? To on był samolubny. Bo chciał bym cierpiała, byleby tylko spędzać ze mną czas. Znowu kogoś zraniłam. To chyba było od niedawna moim głównym celem.
Skoro miałam odejść, to musiałam chyba się spakować.  I w tamtej właśnie chwili uświadomiłam sobie, że będę się tułała nie wiadomo gdzie. Bez mieszkania. Kompletnie samotna. Czy w ogóle był sens cokolwiek zabierać ze sobą? Zrezygnowałam z pakowania. W końcu byłam wampirem, mogłam ukraść albo coś takiego. Nieważne. Postanowiłam jednak się pożegnać. Wzięłam w dłonie długopis i kartkę, na wpół usiadłam przy łóżku i zaczęłam pisać.

Droga rodzino,
Nie umiem poradzić sobie z tą żałosną sytuacją w jakiej się znalazłam. Nienawidzę swojego ciała, całej siebie. Cierpię katusze, tkwiąc w tych czterech ścianach. Czuję się jak w klatce. Z każdym dnie coraz bardziej ściśnięta. Mam dość tego. Nie chcę zatruwać Wam życia. Jestem niepotrzebna w tym domu. Kolejny kłopot na głowie. Gdybym się nie urodziła, byłoby zdecydowanie lepiej. Te wszystkie przykrości jakie kiedykolwiek Wam zgotowałam... proszę wybaczcie mi je. Są one niczym w porównaniu z tym, że odchodzę. Ale bez obaw, moją karą będzie ból. I tęsknota za domem rodzinnym. Jednak nie potrafię też tu zostać. To już nie jest moje miejsce. Nie czuję się w tym domu dobrze. Oczywiście, lepiej by było się zabić, ale nigdy nie byłam tchórzem, mamo.
Macie wspaniałego syna. On raczej Wam takich trosk nie przyniesie. Zajmijcie się nim i nie rozpaczajcie po mnie, ani nie szukajcie. Nie chcę wracać, pomimo że kocham Was najbardziej na świecie. Po prostu... duszę się.
Mamo to nie Twoja wina. Tylko i wyłącznie ja jestem za to odpowiedzialna. To mój błąd, którego będę żałować do końca życia. A będzie ono długie. Wiedz, że nigdy nie zapomnę Twej miłości.
Tatusiu, od zawsze byłam Twoją najukochańszą córką. Nawet jeśli ostatnio nie miałeś dla mnie czasu. Byłeś pochłonięty, to jednak wiem, że skoczyłbyś za mną w ogień, choć nie powinieneś. Twój zwycięski plemnik okazał się niebywale felerny, nie uważasz? Mogłeś spłodzić kolejnego Picassa, Kurta Cobaina, Madonnę, lub kogoś jeszcze lepszego, a wyszło co wyszło. Nie powinieneś być w żadnym stopniu ze mnie dumny.
Nathaniel, przepraszam (wie za co).
Ach i jeszcze jedno, do Josh’a. Moi rodzice Cię nigdy nie lubili, ale wiedz, że w ostatnich miesiącach byłeś dla mnie największym wsparciem i nie zamieniłabym Cię na nikogo innego.
Lisa.
PS. Pomyślcie, że umarłam, bo psychicznie już naprawdę nie żyję.

Położyłam kartkę na biurko, czując jak po policzkach spływają ciężkie i słone łzy. Zaciągnęłam nosem i wytarłam twarz wierzchem dłoni. To było dla mnie tak bardzo trudne. Nie potrafiłam tego opisać. Życie ssie. Ale musiałam być choć trochę silna. Dla nich wszystkich. Kto wie, może kiedyś jak się pozbieram, wrócę i będę ich obserwować. To jak poradzili sobie z moim odejściem. Oby sobie poradzili. Resztę dnia spędziłam, tępo wpatrując się w sufit. Gdy tylko na dworze się ściemniło, a w domu gwar ucichł, wstrzymałam powietrze. Mimo że chciałam odejść, wewnętrzna siła nie pozwalała mi na to. Tony wspomnień, radosnych i tych smutnych. Ale przede wszystkim moja rodzina. Osoby, za które dałabym się pokroić. Miałam ich zostawić? Na zawsze? A jednak, musiałam. Niestety, ale taka była moja powinność. Nie mogłam zostać. To było zbyt niebezpieczne. Ubrałam się w białą bokserkę, czarne, obcisłe spodnie, bo lepszych nie miałam. Zawsze nosiłam obcisłe. Ale teraz nie czułam swobody. Narzuciłam na siebie moją ulubioną, szeroką bluzę z kapturem, a włosy związałam w kucyk. Na nogi nałożyłam tenisówki, w których było mi najlepiej. Stanęłam przed oknem i głęboko westchnęłam, a następnie otworzyłam je. W moją twarz uderzył lekki podmuch wiatru, który odrobinę wysuszył łzy na moich policzkach. Weszłam na parapet i zdając się na moją wampirzą zwinność, skoczyłam. Wylądowałam twardo, a ziarenka piasku zadrżały po moim upadku. Spadłam na kolana. Poczułam lekki i tępy ból w kończynach, który szybko minął. Wyprostowałam się, nieco chwiejąc i ostatni spojrzałam w stronę mojego ciepłego domu. Nie mogłam tam wrócić. Zaczęłam iść ze zdecydowaniem do przodu. Błądziłam po mieście dużą część nocy. Dotarłam na ulicę, która była niebezpieczna, a jako człowiek nigdy, nawet w dzień bym się tam nie zaplątała. Nagle poczułam czyjąś spoconą dłoń na swojej, a po chwili byłam przyciskana do wilgotnej ściany. Do moich nozdrzy doszedł ciepły ale i nieprzyjemny zapach alkoholu. Sparaliżowało mnie, gdy moje oczy spotkały się ze spojrzeniem napastnika. Wszystkie wspomnienia wróciły. Oddychałam ciężko, gdy ten włożył rękę pod moją bluzę i zmierzał nią w stronę moich piersi. Nagle coś we mnie wstąpiło. Kopnęłam go tak silnie, że wylądował na ścianę na przeciw. Zmarszczyłam nos, gdy poczułam metaliczny zapach krwi. Ten który dla człowieka był niemożliwy do wyczucia. Z wampirzą prędkością podbiegłam do mężczyzny i nachyliłam się nad nim, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Złapałam go za szyję i wgryzłam się w jego spoconą skórę, jednak to nie miało znaczenia. A gdy upływało z niego życia, uświadomiłam sobie, że to właśnie jest czymś moim.